9.00 pobudka, spoglądam za okno. Słońce pięknie grzeje, coś mi mówi, że to
będzie dobry tydzień. Całe szczęście, że nie spodziewałem się co mnie czeka, bo
inaczej prawdopodobnie zostałbym w domu na resztę tygodnia. Patryk jak zwykle
spóźniony dopijał u mnie kawę i przekazywał najnowsze biurowe plotki. Czasami
wydaje mi się, że faceci to więksi plotkarze niż kobiety. Ja z powodu niskiego
statusu na szczeblu kariery odwiedzałem biuro tylko w piątki, aby rozliczyć się
z tygodniowego postępu. Jeśli szef był zadowolony to obywało się bez mowy
motywacyjnej i po 10 minutach było się bogatszym o kilka stów. Przed 11
jedziemy po Justynę i kierujemy się na najbliższą drogę wylotową z miasta.
Oczywiście nie mogło zabraknąć śniadania w jakimś pobliskim markecie.
- Widzimy
się o 15 więc streszczaj się mistrzu – rzuca Patryk i wraz z Justyną jadą dalej, a ja rozpoczynam kolejny dzień przedstawienia. Zaprawiony w bojach i pewny
swego, rozejrzałem się po okolicy. Typowa Polska wioska nie wyróżniająca się
niczym szczególnym, ot dwie ulice na krzyż, tak na oko dwadzieścia, może
trzydzieści domów. Jak dobrze pójdzie to podpisze dwie umowy. Wiejski sklepik, pod którym wysiadłem okazał się być
nieźle zaopatrzony, mam na myśli automat z kawą. Papieros, słońce i
popołudniowa kawa, czego więcej potrzeba do szczęścia w poniedziałek? Plotki z
sympatyczną ekspedientką, jak zwykle okazały się przydatne. Nie ruszając się z
miejsca dowiedziałem się gdzie mam największą szansę na sprzedaż. Zostawiłem
też w sklepie kilka wizytówek wiedząc, że Kasia, bo tak miała na imię
dziewczyna ze sklepu, zrobi mi lepszą reklamę pośród okolicznych kobiet niż
można sobie to wyobrazić. Pierwsze dwa domu okazały się kompletną porażką. W pierwszym przez 30 minut wysłuchiwałem opowieści o polowaniu z lat 80, żeby na
koniec usłyszeć „panie ja to nawet telewizora nie mam”. Drugi dom zamieszkiwali
krewni Adamsów, sądząc po dźwiękach jakie dochodziły z wnętrza. Godzinę później
lekko rozczarowany opuszczałem kolejny dom. Gdybym został tam jeszcze 5 minut
to pewnie sprzedałbym ten dekoder, ale czy siedmioosobowa rodzina żyjąca z
jednej wypłaty, potrzebuje osiemdziesięciu kanałów w telewizorze? Sto złotych, w
zamian za czyste sumienie, to znowu nie taka wysoka cena. Dlaczego to zrobiłem?
Z ludzkiej przyzwoitości. Owszem wciskam ludziom kit, żeby tylko podpisali
umowę i uwierzyli że nie mogą żyć bez tego dekodera, jest tylko jedno ale…
Jeśli kogoś stać to mu to sprzedam. Jednak kiedy wiem, że za dwa miesiące ktoś
nie będzie miał co do garnka włożyć, bo przecież „dekoder trzeba zapłacić” to
wolę być stówę stratny i spać w nocy spokojnie. Każdy początkujący w tym fachu
po takim starcie jaki miałem dzisiaj, pewnie załamałby ręce i zaczął wątpić we
własne umiejętności. I to właśnie był najczęstszy błąd. Zapaliłem więc
papierosa, żeby nabrać oddechu przed kolejną rozmową. Spojrzałem na zegarek i
mój dobry nastrój się ulotnił. Dochodziła 14, więc została mi godzina na
podpisanie umowy, cóż trzeba będzie się sprężać. Kiedy naciskałem dzwonek przy
kolejnym domu wiedziałem, że albo teraz coś podpiszę, albo ten dzień będzie
totalną stratą makijażu, jak mawiała bliżej nieznana mi osoba.
Ding Dong, Ding Dong
Czekam
dłuższą chwilę i ponawiam próbę.
Ding Dong, Ding Dong
Kiedy przez
moją głowę przemknęła myśl, że znowu nic z tego słyszę kroki zbliżające się do
drzwi.
- Dzień
dobry, nazywam się Mich…
- Witam,
państwo oczekują na pana w salonie, proszę za mną – powitał mnie w progu
wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w elegancki czarny garnitur i gestem ręki
zaprosił mnie do środka.
- Jest
pan pewien, że nie zaszła jakaś pomyłka? Ja nie byłem umówiony. – mówię lekko
zaskoczony.
- Wiem
tylko, że państwo na pana czekają, nie znam szczegółów, przykro mi. Zaraz się
pan wszystkiego dowie – wskazuje ręką na korytarz i dodaje – ostatnie drzwi po
prawej. Życzy pan sobie, żeby zabrać okrycie?
- Yyyy,
to znaczy nie dziękuję, poradzę sobie – odpowiadam, a w głowie pojawia się myśl,
że powinienem stąd jak najszybciej wyjść. Sekundę później zaczynam rozumieć o
co chodzi. Przecież zostawiłem w sklepie wizytówki.
- Hahaha,
idiota – zdążyłem jeszcze zaśmiać się w duchu. Jednak cała ta sytuacja lekko
mnie zaskoczyła. No cóż nie w każdym domu jestem podejmowany niczym
arystokrata, może będę musiał do tego przywyknąć. Ruszam więc korytarzem
ozdobionym obrazami i wypchanymi głowami zwierząt. Trzeba przyznać, że nadawało
to temu miejscu dość osobliwego klimatu. Kiedy stanąłem przed drzwiami
zwątpiłem czy powinienem zapukać, czy po prostu wejść.
- Proszę
się nie krępować, mówiłem że państwo oczekują na pana – tubalny głos odzywa się
tuż za mną, a ja mało nie padam na zawał serca. Jak ten człowiek to zrobił?
Byłem przekonany, że oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku, a on tym
czasem szedł cały czas za mną. Może bał się żebym nie schował jednego z obrazów
do teczki? Pewnie były sporo warte, no tak w dzisiejszych czasach ostrożności
nigdy za wiele. Naciskam klamkę.
- Dzień
dobry państwu – zaczynam dość standardowo, uśmiech firmowy nr 4 i jedziemy – Nazywam
się Mich…
- Tak
wiemy, zapraszamy do stołu. Kawy a może herbaty? – pyta starsza pani,
uśmiechając się serdecznie.
- Chętnie
napiję się kawy, jeśli będą państwo tak uprzejmi – odpowiadam wbrew sobie,
przecież przyszedłem tutaj zarobić trochę pieniędzy, a nie bawić się w
popołudniowe kawki. To nie spotkanie towarzyskie, ale słowo się rzekło.
- Proszę,
niech pan usiądzie. Chyba nie zamierza pan pić na stojąco. – mężczyzna który
najlepsze lata ma już za sobą, wstaje i odsuwa mi krzesło. To chyba jakiś żart,
albo ukryta kamera.
- Proszę
wybaczyć moje zachowanie, jednak nie przywykłem do takich powitań. Rozumieją
państwo. W moim zawodzie ludzie częściej pokazują mi gdzie są drzwi, niż
zapraszają do stołu proponując kawę czy herbatę. – próbuję się wytłumaczyć, sam
nie wiem do końca dlaczego. Przecież widzę tych ludzi pierwszy i zapewne
ostatni raz w życiu, więc nie powinno mi zależeć na tym co o mnie pomyślą.
Jednak coś w mojej głowie podpowiada mi, że powinienem okazać im należny
szacunek. Niczym echo rozbrzmiewa myśl, że to spotkanie odmieni moje życie. To
trochę tak jakbym spotkał Los i Przeznaczenie, siedzące przy jednym stole i
zastanawiające się, cóż począć ze mną i moim życiem. Mam wrażenie, że od tej
jednej rozmowy zależy cała moja przyszłość. Intuicja, tak intuicja nigdy nas
nie zawodzi. Nie inaczej było w tym przypadku. Niestety…
- Proszę
się nie przejmować głupstwami. Może szarlotki? Sama piekłam, jabłka prosto z
naszego sadu. – starsza pani nie czekając na moją odpowiedź nakłada kawałek
ciasta na talerzyk, dodając jednocześnie – Niech pan chociaż spróbuje.
-
Dziękuję, na pewno jest pyszne – odpowiadam, uśmiechając się serdecznie
ponieważ tak kobieta ma w sobie coś takiego, co powoduje że nie można pozostać
obojętnym na jej uprzejmość.
- Dobrze
więc, skoro przełamaliśmy pierwsze lody, pozwoli pan, że się przedstawię –
podniosły się lekko na krześle, starszy pan spogląda na mnie, uśmiecha się tym
samym promiennym uśmiechem co jego, jak się domyśliłem żona i dodaje – Stanisław
a to moja urocza żona Krystyna. Chciałem wstać i odwzajemnić powitanie oraz
samemu się przedstawić.
- Pan ma
na imię Michał, zgadza się? – pan Stanisław nie pozwolił mi jednak na to, dając
mi do zrozumienia żebym siedział.
- Widzę,
że na wsi wiadomości rozchodzą się w tempie błyskawicy – uśmiechnąłem się
porozumiewawczo.
- To
fakt, ale nie tak szybko jakby mogło się wydawać – pani Krystyna zaśmiała się
serdecznie.
- Więc,
czym się pan zajmuje panie Michale? – zapytał gospodarz i wymownym spojrzeniem
przypomniał mi o jabłeczniku.
- Jestem
przedstawicielem… - zacząłem, ale przerwano mi w pół słowa.
- Konkretnie
panie Michale, jak wszyscy wiemy „czas to pieniądz” – gospodyni patrzyła na
mnie, a z jej twarzy nie znikał serdeczny uśmiech – a pan dalej nie spróbował
nawet ciasta – pogroziła mi palcem. Tak srebrnego widelczyka do deserów jeszcze
nie widziałem, przez moment miałem wrażenie, że przyklei mi się do ręki.
-
Wyśmienite – tylko tyle dałem radę powiedzieć. Ten jabłecznik był niczym
narkotyk, nie mogłem przestać dopóki cały kawałek nie zniknął z talerza –
przepraszam państwa najmocniej - powiedziałem kiedy przełknąłem ostatni kęs.
- Dobrze że panu smakowało. Dam panu kawałek na drogę – pani Krystyna wręcz promieniała
ze szczęścia.
- Zdobył
pan serce mojej żony, ale dalej nie wiemy czym się pan zajmuje. Prosimy tylko
bez tych formalnych regułek.
- Tak w
skrócie. Sprzedaję dekodery do odbiory telewizji cyfrowej
- Panie
Michale to też już wiemy. Jesteśmy starzy, ale jeszcze czytać potrafimy sami –
pan Stanisław wyciągnął z kieszeni wizytówkę którą zostawiłem w sklepie. Zbity
z tropu siedziałem przez chwilę i zastanawiałem się co powinienem powiedzieć.
- Widzę,
że jest pan lekko zmieszany – pani Krystyna przerwała niezręczną ciszę – panie
Michale, jak pan zdążył zauważyć jesteśmy już starszymi ludźmi, którzy najlepsze
lata mają już za sobą. Nie mamy dzieci, a sąsiedzi nie przychodzą do nas na
plotki. Zaprosiliśmy pana na kawę i ciasto licząc na to, że opowie nam pan
jakąś ciekawą historię z życia młodego człowieka. No tak nie pomyślałem o tym,
że ci ludzie mogą najzwyczajniej w świecie tęsknić za życiem jakie prowadzili
za młodu. Jednak nie miałem czasu na radosne wspominki przy filiżance kawy.
Dyskretnie zerknąłem na zegarek – 14.15 – jak to możliwe, że siedzę tutaj
dopiero piętnaście minut? Pieniądze to nie wszystko
stwierdziłem w duchu i postanowiłem, że dam tym ludziom trochę radości.
- Dobrze, więc są państwo ciekawi czym się zajmuję. Po za wciskaniem
ludziom kitu na temat dekoderów oczywiście – uśmiechnąłem się do moich
gospodarzy. Widziałem, że przypatrują mi się z zainteresowaniem. Zupełnie
jakbym wrócił z egzotycznej podróży i rozpoczynał opowieść o niezwykłych
rzeczach które widziałem. Filiżankę kawy później siedzieliśmy w trójkę niczym
starzy znajomi i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Przez chwilę poczułem
się, jakbym był w odwiedzinach u swoich własnych dziadków.
- Gdyby
mógł pan zmienić, jedną rzecz w swoim życiu, co by to było? – pan Stanisław
zapytał mnie nagle i w skupieniu oczekiwał odpowiedzi.
- Nic bym
nie zmienił, jedyne czego mi brakuje do szczęścia to niezależności finansowej.
Chciałbym mieć tyle pieniędzy, żeby nie musieć martwić się o to co przyniesie
jutro. Ludzie w tej bezsensownej pogoni za bogactwem, zapomnieli, co w życiu
jest tak naprawdę ważne. W sumie się im nie dziwię…
- A co
dla pana jest najważniejsze? – zapytała gospodyni, sięgając jednocześnie po
dzbanek z kawą – Może jeszcze filiżankę?
- Nie
dziękuję. Co jest najważniejsze dla mnie? Życie w zgodzie ze samym sobą.
Pan
Stanisław podniósł się z krzesła, podszedł do okna i spoglądając gdzieś w dal
zapytał
- Co ma
pan na myśli?
- Trzeba
się cieszyć i doceniać rzeczy małe. Wschód słońca, uśmiech bliskiej nam osoby.
Rozumieją państwo co mam na myśli. Chodzi mi o to że ludzie zapomnieli co to
znaczy być człowiekiem. Teraz liczy się tylko kasa, sława i władza. Nie ma
czasu i miejsca na małe przyjemności.
- Więc,
dlaczego pragnie pan pieniędzy, skoro mówi pan, że nie dają one szczęścia? –
gospodarz odwrócił się w moją stronę i spoglądał na mnie tak jakby starał się
zobaczyć moje myśli.
- Świat
jest tak zbudowany, że bez pieniędzy nie da się żyć. A ja nie chcę usiąść za
pięćdziesiąt lat i zastanawiać się na co ja zmarnowałem swoje życie. Chciałbym
je wykorzystać w stu procentach.
- Jest
pan dobrym człowiekiem, jednak gdzieś na dnie serca skrywa pan coś co nie
powinno nigdy ujrzeć światła dziennego. Taki pierwiastek zła, który każdy w nas
nosi w sobie… Niech pan uważa o co pan prosi, bo marzenia czasem się spełniają.
Jednak nie zawsze dają one nam tyle szczęścia ile by się mogło wydawać. – pani
Krystyna również wstała z krzesła, podeszła do męża i ujęła go pod ramię.
- Los i
przeznaczenie – zaczął pan Stanisław – dwie wredne istoty których kaprys może
odmienić czyjeś życie i sprawić żeby największe marzenia stały się jawą. Jednak
trzeba uważać bo los bywa złośliwy a przeznaczenie kapryśne. Jestem ciekawy jak pan sobie z nim poradzi.
- Proszę
nie słuchać, mojego męża. Zdziwaczał na stare lata. Podniosłem się z krzesła, bo
wyglądało na to, że wizyta dobiega końca. Trochę szkoda, bo bardzo przyjemnie
się rozmawiało chociaż końcówka spotkania trochę mnie zaniepokoiła.
-
Przepraszamy, że zabraliśmy panu tak dużo czasu. Jednak sprawił pan nam ogromną
przyjemność, zabawiając nas rozmową. Chociaż przez chwilę poczuliśmy się
jakbyśmy mieli znów dwadzieścia lat. Jutro spotka pan kogoś, kto zapyta pana o
godzinę. Proszę iść za nim a z nawiązką odrobi pan sobie czas, który poświęcił
pan dla nas. Nie chcemy pana wyganiać, ale ktoś czeka na pana pod sklepem.
Cholera zapomniałem. Spojrzałem na zegarek 15.15, no tak Patryk się wkurzy.
Pożegnałem się tak szybko, na ile grzeczność mi pozwalała.
- Proszę
na siebie uważać i niech pan słucha serca, bo rozum czasem nie dostrzega
wszystkiego – pan Stanisław uścisnął moja dłoń na pożegnanie a pani Krystyna
wcisnęła mi kawałek jabłecznika do kieszeni.
- Miłego
dnia i dziękuję za gościnę - powiedziałem odwzajemniając uścisk dłoni.
Kiedy
wyszedłem na zewnątrz, czułem się niczym Alicja opuszczająca Krainę Czarów.
Dziesięć minut później siedziałem w samochodzie z Patrykiem i paląc papierosa
opowiadałem mu o tym, dlaczego nie podpisałem dzisiaj żadnej umowy.
- Jeszcze
trochę i będą witać Cię czerwonym dywanem, szampanem i kawiorem. – Patryk
nabijał się ze mnie przez całą drogę do domu a Justyna nie pozostawała w tyle.
- Jutro
weź ręcznik i szczoteczkę to zaoszczędzisz na wodzie, Jureczek raczej nie
zapłaci Ci za picie kawki i objadanie się jabłecznikiem. W sumie to mieli
rację, straciłem cały dzień i nie zarobiłem ani złotówki. Jutro będzie trzeba
sprzedać coś ekstra, żeby wyjść na zero w tym tygodniu.