niedziela, 20 stycznia 2013

Złośliwość losu czy kaprys przeznaczenia? Część IV


- Jesteś przekonany, że to dobry pomysł?
- Masz kawę to ją pij bo ci wystygnie. Nie mam czasu na głupie pogaduszki.
- Widzę, że kogoś tutaj dopadła trema – Patryk nie mógł powstrzymać się do złośliwości.
- Mógłbyś się zamknąć? Nie pomagasz mi. – a w duchu przyznałem mu rację. Owszem chodziłem na randki czy inne spotkania z kobietami. Jednak zawsze były to jednorazowe przygody, bez żadnego wkładu emocjonalnego. Tym razem było inaczej.
- Nie chcę cię popędzać pięknisiu, ale jest dziewiąta a ja muszę jeszcze wrócić po Justynę. A tak w ogóle gdzie jedziemy?
- Dowiesz się wszystkiego po drodze. Dobra jeszcze tylko marynarka, portfel i jedziemy.

Dwadzieścia minut później, odpalałem trzeciego z rzędu papierosa, biegając po mieszkaniu jak dzik.
- Kurwa, kurwa, kurwa. Nie dzisiaj, tylko nie dzisiaj. No dalej, znajdź się.
- Nie byłeś wczoraj nigdzie? Wiesz piwko, wódeczka czy coś takiego? Może zostawiłeś portfel w jakimś barze?
- Zamiast pieprzyć od rzeczy, lepiej pomóż mi szukać. – warknąłem do Patryka, sprawdzając kolejny raz wszystkie zakamarki.
- Uspokój się, to nie ja go zgubiłem tylko ty. Zresztą jak masz się tak zachowywać, to ja może poczekam w samochodzie.
- Nie, nie, czekaj. Masz rację. Muszę się wziąć w garść i zastanowić na spokojnie. Czekaj mam, już wiem. Chwyciłem telefon i zadzwoniłem pod ostatnio wybierany numer.
- Myślisz, że telefoniczna wróżka coś poradzi, w sumie warto spróbować. Wymowny gest ze środkowym palcem w roli głównej przekonał Patryka, że nie jestem w nastroju do żartów.
- Dzień dobry pani. Dzwonię w nietypowej sprawie. Otóż zamawiałem u państwa wczoraj taksówkę i prawdopodobnie wypadł mi w niej portfel…
- Yhmmm, tak, tak rozumiem. Dobrze, proszę mi powiedzieć, gdzie mogę się po niego zgłosić? Przepraszam bardzo, że co?! Jak w poniedziałek? Pani chyba sobie ze mnie żartuje. - próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale rozłączyłem się.
- Leżymy i kwiczymy?
- Delikatnie powiedziawszy. Mają jakiś remont, inwentaryzację czy chuj wie co i wszystko zamknięte do poniedziałku.
- I co teraz?
- Jeśli masz pożyczyć ze dwie stówy, to jesteśmy w domu. – nigdy nie lubiłem pożyczać pieniędzy, ale to była sytuacja awaryjna.
- Stary, gdybym miał to pożyczyłbym ci i pięć stów.
- No tak, wypłata dopiero jutro. – załamany, sięgnąłem po paczkę z papierosami. Wtedy mnie olśniło. Karta z dziwnego listu, który dostałem. Moja ostatnia deska ratunku. Podniosłem ją ze stołu i obróciłem w palcach.
- Nie, powiedz że o tym nie myślisz – Patryk wyglądał jakbym powiedział mu, że mam zamiar okraść bank.
- Sam mówiłeś, że powinienem spróbować.
- Niby tak, ale to było tylko takie gadanie.
- Mam coś do stracenia? Nie, no więc właśnie. Może od razu mnie nie zamkną.

Serce biło mi jak oszalałe, kiedy wkładałem kartę do bankomatu. Weryfikowanie danych, proszę czekać. Sekundy dłużyły się w nieskończoność, a mnie ogarniały coraz większe wątpliwości. Autoryzacja zakończona. Wprowadź pin. No tak, zapomniałem o tym drobnym szczególe. Odwróciłem się do Patryka który siedział w samochodzie.
- I co? Działa? – zapytał.
- Taaaa, podaj pin.
- Rozumiem, że go nie znasz?
- Brawo geniuszu. Jakieś pomysły?
- Spróbuj cztery zera.
Wiedziałem, że to idiotyczny pomysł. Jednak nie miałem lepszego. Zero, zero, zero, zero. Akceptuj. Kolejne sekundy nerwowego oczekiwania i…
- Działa, kurwa, działa – wydarłem się na całe gardło. Ludzie którzy akurat przechodzili obok popatrzyli na mnie jak na nienormalnego.
- Pieprzysz? – Patryk patrzył na mnie z niedowierzaniem. Chciałem sprawdzić stan konta, jednak w imię zasady - „mniej wiesz, lepiej śpisz, krócej cię przesłuchują” – spróbowałem wypłacić pieniądze.
- Może i pieprzę – powiedziałem machając plikiem banknotów. Schowałem kartę do kieszeni i wsiadłem do samochodu.
- Pięć stów? Serio? – Patryk nie mógł uwierzyć, tak samo jak ja.
- Chcesz dotknąć? – powiedziałem i roześmiałem się na całe gardło.
- Tylko niech ci się w dupie nie poprzewraca.
- O to się nie martw. A teraz gazu, bo chyba jesteśmy spóźnieni.

Trzydzieści minut później wysiedliśmy z samochodu.
- No, no, no ładnie to sobie wymyśliłeś mistrzu – powiedział z uznaniem Patryk patrząc na domek letniskowy, przed którym się zatrzymaliśmy.
- Zaprosiłbym cię do środka, ale chyba się śpieszysz.
- Spokojnie, nie musisz mnie popędzać. Powiedz mi lepiej, o której będę miał po was przyjechać?
- Nie wiem, zadzwonię do ciebie. A teraz poważnie, nie wyganiam Cię, ale jedź już bo ja mam jeszcze coś do zrobienia. Za ile będziecie?
- Powinniśmy się uwinąć w godzinę. Dam ci znać jak będziemy dojeżdżać. Dobra, powodzenia mistrzu – powiedział Patryk, po czym wsiadł do samochodu i odjechał.

Domek przed który stałem, należał do mojego dobrego znajomego. Zgodził się udostępnić mi go na jeden dzień. Nie miał jednak wielkiego wyboru, trzysta złotych piechotą nie chodzi. Wszedłem do środka. Wino, świece, płyty z nastrojową muzyką i coś na ząb. Nic specjalnie wykwintnego, ale pobudzającego apetyt na „deser”. Ludzie zwykli nazywać to afrodyzjakami. Przygotowanie wszystkiego, zajęło mi trochę więcej czasu niż się spodziewałem, ale zdążyłem na czas.
Ding Dong 
Dzwonek do drzwi odezwał się w momencie, kiedy zapalałem ostatnią świeczkę. Wyciągnąłem telefon z kieszeni. Właśnie dojeżdżamy. Powodzenia. Wiadomość od Patryka przyszła kilka minut temu. Byłem tak pochłonięty przygotowaniami, że nie zwróciłem na to najmniejszej uwagi. Podszedłem do drzwi a serce biło mi jak oszalałe.
- Dzień dobry… Co ty tutaj robisz!? – Justyna stała na progu i patrzyła na mnie zdziwiona.
- Cześć, może wejdziesz do środka? Czekałem na ciebie – zamykając drzwi zerknąłem na zewnątrz i zobaczyłem samochód Patryka stojący nieopodal. Przynajmniej nie będzie miał daleko.
- Czego się napijesz? Kawy, herbaty? Może wino? – zapytałem starając się jednocześnie zapanować nad stresem.
- Chętnie, ale najpierw powiedz mi co tutaj jest grane. – zapytała Justyna – od dawna to planowałeś?
- Od pierwszego dnia w pracy, jeśli mam być dokładny. Usiądziesz czy będziesz tak stała?

Dwa, może trzy kieliszki wina później, siedzieliśmy przy stole śmiejąc się i rozmawiając tak jak byśmy znali się od lat. Stres ulotnił się po pierwszych minutach. Poruszyliśmy milion tematów. Atmosfera stawała się gorętsza z minuty na minutę. Justyna wstała od stolika i poszła na piętro „przypudrować nosek”. Kiedy jej nieobecność wydała mi się dziwnie długa, poszedłem sprawdzić czy wszystko gra.

- Już myślałam, że nie przyjdziesz. – Justyna stała w drzwiach od sypialni.
- Miałem zamiar cię tutaj zostawić i iść podpisać jakąś umowę, ale zapomniałem długopisu.
- Chodź, dam ci swój - powiedziała i weszła do pokoju.

niedziela, 6 stycznia 2013

Złośliwość losu czy kaprys przeznaczenia? Część III


Dzwonek do drzwi wyrwał mnie ze snu. W pierwszej chwili myślałem, że zaspałem do pracy i to Patryk dobija się do drzwi. Zegarek wskazywał pięć minut po ósmej więc miałem jeszcze prawię godzinę spania. Jednak ktoś za drzwiami postanowił, że dzisiaj będę miał więcej czasu na poranne śniadanie. Niezbyt zadowolony z tego faktu, zwlokłem się z łóżka i skierowałem swojej kroki w kierunku drzwi.
- Idę, idę, już, chwila – prawie krzyczałem, jednak mój głos nie był w stanie przebić się przez wycie dzwonka.
- Pali się? Czy ktoś umarł? – zapytałem jeszcze zanim otworzyłem drzwi do końca.
- Obudziłem pana? Przepraszam najmocniej, ale na przesyłce mam wyraźnie zaznaczone „do rąk własnych” – chłopak w moim wieku, ubrany w uniform firmy kurierskiej stał na progu, trzymając w ręku kopertę A4 – pan tu pokwituje i już nie przeszkadzam – powiedział, podając mi do podpisania jakiś świstek.
- Nic się nie stało, praca to praca. Gdzie mam podpisać?
- O tutaj – wskazał palcem na kartce i zanim dobrze się podpisałem, wyrwał mi kwit z ręki, rzucił krótkie „Miłego” i tyle go widziałem. Spojrzałem na kopertę, ale nigdzie nie znalazłem adresu nadawcy. Otworzyłem ją więc, aby zobaczyć co było tak ważne, żeby zwlekać mnie z łóżka tak wcześnie. W środku znalazłem mniejszą, zalakowaną kopertę.
- Listowa matrioszka – powiedziałem do siebie i przełamałem lak ozdobiony literkami ZS. W środku była karta przypominająca bankomatową oraz kartka „Korzystaj rozważnie”.

- Co to ma być? Widzę, że banki maja coraz oryginalniejsze sposoby reklamy – skomentował Patryk, jak co dzień racząc się u mnie poranną kawą.
- To samo pomyślałem, ale zdziwiło mnie, że na karcie nie ma nazwy żadnego banku.
- Sprawdzałeś czy działa?
- Oszalałeś? A jeśli jest kradziona? Nie spędzę reszty życia w więzieniu przez to, że ktoś zrobił sobie głupi żart.
- W sumie racja, ale ja i tak bym spróbował. A nuż zdarzył się cud i ktoś obrzydliwie bogaty rozesłał karty do bankomatu losowo wybranym osobą. Tak z nudów. Wiesz bogaci miewają różne szalone pomysły.
- Tak, tak a ja zamiast potwierdzenia odbioru podpisałem pakt z diabłem. Weź ty się puknij w głowę. To jest życie a nie hollywoodzki film. Dobra lecimy po Justynę i czas coś sprzedać.

Godzinę później wysiadam z samochodu. Kolejny dzień, kolejna wioska i kolejni potencjalni klienci. Czas pokazać im, że życie bez telewizji cyfrowej nie ma sensu. Jednak zanim zaczniemy wciskać ludziom kit, trzeba zapalić i zobaczyć czy patent ze sklepem i tym razem zda egzamin. Dziesięć minut później, jestem lżejszy o kilka wizytówek, cięższy o kawę i dwa pączki a w telefonie kolejny numer do dziewczyny znudzonej wiejską codziennością.
- Przeplasam pana, która godzina? – to pytanie uderza we mnie niczym grom z jasnego nieba. Przede mną stoi może dziesięcioletni chłopiec z plecakiem.
- Dochodzi dwunasta – odpowiadam i przez moment czuję się jak Alicja wpadająca do króliczej nory.
- Znowu się spóźnię – mały mruknął do siebie i zanim się obejrzałem ruszył biegiem. Oczami wyobraźni zobaczyłem siebie biegnącego do szkoły, spóźniony jak zwykle.
Wrrrrruuuuummmmmm, dźwięk samochodu zbliżającego się z prędkością sporo przekraczająca dopuszczalną, rozległ się z drogi skręcającej tuż za sklepem. Spojrzałem w kierunku gdzie pobiegł chłopak i w głowie zabrzmiał mi głos pana Stanisława „Jutro spotka pan kogoś, kto zapyta pana o godzinę. Proszę iść za nim a z nawiązką odrobi pan sobie czas, który poświęcił pan dla nas.” Nie miałem pojęcia jak ten chłopaczek miałby mi pomóc w sprzedaży dekoderów, ale głos w mojej głowie był tak głośny i wyraźny, że nie mogłem się mu przeciwstawić. Samochód wypadł z zakrętu z zawrotną prędkością, opony piszczały przeraźliwie, błagając o delikatniejsze traktowanie. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem jak chłopak wywija orła i ciężko ląduje plecami na asfalcie.
- Nie zdążę – przemknęło mi przez myśl i w tej samej chwili skoczyłem na ulicę z rękoma wyciągniętymi w stronę nadjeżdżającego samochodu. Zupełnie jakbym wierzył, że mogę go zatrzymać w ten sposób. Zamknąłem oczy. Głośny pisk hamulców.
- To koniec – życie przeleciało mi przed oczami, ale zamiast uderzenia poczułem delikatny nacisk na wysokości kolan, spojrzałem w dół. Jeszcze kilka centymetrów i dołączyłbym do nielicznego grona osób, które potrafią zginać nogi w drugą stronę. Żyję, spojrzałem przez ramię, chłopak siedział na krawężniku i rozmasowywał guza którego musiał nabić sobie przy upadku.
- Pojebało Cię?! Życie Ci niemiłe, oszołomie? – kierowca auta wyskoczył jak poparzony. Ruszyłem w stronę dzieciaka, nie zwracając najmniejszej uwagi na kierowcę, który wykrzykiwał w moją stronę przeróżne wyzwiska.
- Mówię do ciebie, popaprańcu – ręka chwytająca mnie za ramię zadziałała jak iskra w składzie amunicji. Prawy sierpowy, lewy prosty i dwa kopniaki później, mój niedoszły zabójca leżał na środku drogi ze złamanym nosem i brakiem jednego, może dwóch zębów.
- Wszystko w porządku młody?
- Chhhyyybbbaaa taaaakkkkk – odpowiedział chłopak łkając cicho.
- Pokaż się no tutaj – sprawdziłem, czy nie rozciął sobie głowy – będziesz żył. Dokąd się tak śpieszysz, że mało się nie zabiłeś?
- Do szkoły, proszę pana, mamy dzisiaj przedstawienie a ja musiałem pomóc babci w gospodarstwie.
- Rozumiem, grasz główną rolę?
- Jestem rycerzem, który ratuje księżniczkę i zabija złego smoka, a na koniec musimy się pocałować.
- To faktycznie musi być straszne. Może odprowadzę Cię do szkoły, bo rycerz ze złamaną ręką może mieć problem w walce ze smokiem. Mały spojrzał na mnie niepewnie.
- Mama mówi, żeby nie rozmawiać z nieznajomymi.
- Musi być bardzo mądra, prawda? Jestem Michał a ty?
- Ja też, ale mama mówi na mnie Misiu.
- No widzisz czyli nie mogę być całkiem obcy, skoro mam tak samo na imię – uśmiechnąłem się porozumiewawczo – więc jak będzie pokażesz mi gdzie jest twoja szkoła?
- A obejrzysz przedstawienie?
- Jasne, zawsze lubiłem historie o smokach i dzielnych rycerzach. Pomogłem chłopakowi wstać a godzinę później byłem bohaterem całej wioski i okolic. W takich miejscach plotki szybko się rozchodzą, więc już kiedy wchodziłem do szkoły jakaś kobieta rzuciła mi się na szyję, dziękując za uratowanie jej dziecka.
- Jeśli ma pan chwilę, może zajrzy pan do świetlicy?
- Na „pana” trzeba mieć wygląd i pieniądze. Ja niestety nie mam ani jednego, ani drugiego, więc proszę mówić mi Michał. Kobieta uśmiechnęła się do mnie.
- Jestem Basia i jeszcze raz panu, to znaczy jeszcze raz serdecznie dziękuję ci za uratowanie mojego synka. Nie przeżyłabym, gdyby coś mu się stało.
- Każdy zachowałby się tak samo na moim miejscu – odpowiedziałem i wyrzuciłem niedopałek – co panie będą robić w świetlicy jeśli można spytać?
- Takie tam, plotki przy kawie. Jedna z niewielu rozrywek jakie tutaj mamy. Plotki przy kawie oznaczały, że zleci się tutaj cała żeńska część wioski, co dla mnie było idealnym zrządzeniem losu. Czułem, że dzisiaj zarobię.

Moja intuicja nie myliła mnie i tym razem. W świetlicy czekało na mnie prawie dwadzieścia kobiet. Reklama jaką zrobiła mi Basia sprawiła, że podpisanie umów było czystą formalnością. Dwie kawy i kilka kawałków ciasta później szedłem w stronę sklepu, gdzie miałem czekać na Patryka, otoczony wianuszkiem kobiet, które nie szczędziły „achów” i „ochów” na mój temat. Jeszcze trochę i zaczęły by płakać kiedy odjeżdżałem.

- Nie, wiesz co nie chcę wiedzieć, co tym razem zrobiłeś. Jedno jest pewne, albo jesteś w czepku urodzony, albo podpisałeś pakt z diabłem. Innego wyjścia nie ma - Patryk wyglądał niemal na załamanego, kiedy pokazałem mu plik podpisanych umów – jak tak dalej pójdzie, to Jureczek zwolni wszystkich i zostawi tylko ciebie. Po co mu ta cała hołota, skoro ty sam podpisujesz w jeden dzień, więcej umów niż reszta przez cały tydzień.
- Dobra, dobra nie ciskaj się tak. Nie zwykłem zapominać o przyjaciołach.
- A ja nie potrzebuję jałmużny. Wiem co chcesz powiedzieć, ale nic z tego. To twoje umowy i nie wezmę od ciebie ani jednej. Koniec tematu. – Patryk wyglądał na lekko oburzonego moimi słowami.
- Czy ktoś tutaj mówi o jałmużnie? Mam dla ciebie propozycję, ty pomożesz mi a ja w zamian za to odstąpię ci trzy umowy, żebyś nie był stratny.
- Co ty kombinujesz chłopaku?

Dziesięć minut tłumaczenia później, Patryk patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Ty chyba na głowę upadłeś. Jeśli Jureczek się o tym dowie, wywali Cię na zbity pysk. Pomyślałeś o tym?
- Ale skąd będzie miał wiedzieć? Justyna na mnie nie doniesie, ty mam nadzieję też nie. Zresztą w razie czego, to ja będę miał przechlapane. Więc w czym problem?
- Sądzisz, że ona jest tego warta?
- Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję. To jak będzie? Wchodzisz w to, czy nie?
- A mam jakieś wyjście? Wiem, że zrobisz to z moją pomocą czy bez niej. Kiedy zaczynamy?
- Pojadę z tobą do biura dzisiaj po pracy i wezmę sobie wolne na jutro. Muszę pojechać w jedno miejsce i sprawdzi, czy się nada. Jak dobrze pójdzie to czwartek masz wolny.

czwartek, 3 stycznia 2013

Złośliwość losu czy kaprys przeznaczenia? Część II

9.00 pobudka, spoglądam za okno. Słońce pięknie grzeje, coś mi mówi, że to będzie dobry tydzień. Całe szczęście, że nie spodziewałem się co mnie czeka, bo inaczej prawdopodobnie zostałbym w domu na resztę tygodnia. Patryk jak zwykle spóźniony dopijał u mnie kawę i przekazywał najnowsze biurowe plotki. Czasami wydaje mi się, że faceci to więksi plotkarze niż kobiety. Ja z powodu niskiego statusu na szczeblu kariery odwiedzałem biuro tylko w piątki, aby rozliczyć się z tygodniowego postępu. Jeśli szef był zadowolony to obywało się bez mowy motywacyjnej i po 10 minutach było się bogatszym o kilka stów. Przed 11 jedziemy po Justynę i kierujemy się na najbliższą drogę wylotową z miasta. Oczywiście nie mogło zabraknąć śniadania w jakimś pobliskim markecie.

- Widzimy się o 15 więc streszczaj się mistrzu – rzuca Patryk i wraz z Justyną jadą dalej, a ja rozpoczynam kolejny dzień przedstawienia. Zaprawiony w bojach i pewny swego, rozejrzałem się po okolicy. Typowa Polska wioska nie wyróżniająca się niczym szczególnym, ot dwie ulice na krzyż, tak na oko dwadzieścia, może trzydzieści domów. Jak dobrze pójdzie to podpisze dwie umowy. Wiejski sklepik, pod którym wysiadłem okazał się być  nieźle zaopatrzony, mam na myśli automat z kawą. Papieros, słońce i popołudniowa kawa, czego więcej potrzeba do szczęścia w poniedziałek? Plotki z sympatyczną ekspedientką, jak zwykle okazały się przydatne. Nie ruszając się z miejsca dowiedziałem się gdzie mam największą szansę na sprzedaż. Zostawiłem też w sklepie kilka wizytówek wiedząc, że Kasia, bo tak miała na imię dziewczyna ze sklepu, zrobi mi lepszą reklamę pośród okolicznych kobiet niż można sobie to wyobrazić. Pierwsze dwa domu okazały się kompletną porażką. W pierwszym przez 30 minut wysłuchiwałem opowieści o polowaniu z lat 80, żeby na koniec usłyszeć „panie ja to nawet telewizora nie mam”. Drugi dom zamieszkiwali krewni Adamsów, sądząc po dźwiękach jakie dochodziły z wnętrza. Godzinę później lekko rozczarowany opuszczałem kolejny dom. Gdybym został tam jeszcze 5 minut to pewnie sprzedałbym ten dekoder, ale czy siedmioosobowa rodzina żyjąca z jednej wypłaty, potrzebuje osiemdziesięciu kanałów w telewizorze? Sto złotych, w zamian za czyste sumienie, to znowu nie taka wysoka cena. Dlaczego to zrobiłem? Z ludzkiej przyzwoitości. Owszem wciskam ludziom kit, żeby tylko podpisali umowę i uwierzyli że nie mogą żyć bez tego dekodera, jest tylko jedno ale… Jeśli kogoś stać to mu to sprzedam. Jednak kiedy wiem, że za dwa miesiące ktoś nie będzie miał co do garnka włożyć, bo przecież „dekoder trzeba zapłacić” to wolę być stówę stratny i spać w nocy spokojnie. Każdy początkujący w tym fachu po takim starcie jaki miałem dzisiaj, pewnie załamałby ręce i zaczął wątpić we własne umiejętności. I to właśnie był najczęstszy błąd. Zapaliłem więc papierosa, żeby nabrać oddechu przed kolejną rozmową. Spojrzałem na zegarek i mój dobry nastrój się ulotnił. Dochodziła 14, więc została mi godzina na podpisanie umowy, cóż trzeba będzie się sprężać. Kiedy naciskałem dzwonek przy kolejnym domu wiedziałem, że albo teraz coś podpiszę, albo ten dzień będzie totalną stratą makijażu, jak mawiała bliżej nieznana mi osoba.
Ding Dong, Ding Dong
Czekam dłuższą chwilę i ponawiam próbę.
Ding Dong, Ding Dong 
Kiedy przez moją głowę przemknęła myśl, że znowu nic z tego słyszę kroki zbliżające się do drzwi.
- Dzień dobry, nazywam się Mich…
- Witam, państwo oczekują na pana w salonie, proszę za mną – powitał mnie w progu wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w elegancki czarny garnitur i gestem ręki zaprosił mnie do środka.
- Jest pan pewien, że nie zaszła jakaś pomyłka? Ja nie byłem umówiony. – mówię lekko zaskoczony.
- Wiem tylko, że państwo na pana czekają, nie znam szczegółów, przykro mi. Zaraz się pan wszystkiego dowie – wskazuje ręką na korytarz i dodaje – ostatnie drzwi po prawej. Życzy pan sobie, żeby zabrać okrycie?
- Yyyy, to znaczy nie dziękuję, poradzę sobie – odpowiadam, a w głowie pojawia się myśl, że powinienem stąd jak najszybciej wyjść. Sekundę później zaczynam rozumieć o co chodzi. Przecież zostawiłem w sklepie wizytówki.
- Hahaha, idiota – zdążyłem jeszcze zaśmiać się w duchu. Jednak cała ta sytuacja lekko mnie zaskoczyła. No cóż nie w każdym domu jestem podejmowany niczym arystokrata, może będę musiał do tego przywyknąć. Ruszam więc korytarzem ozdobionym obrazami i wypchanymi głowami zwierząt. Trzeba przyznać, że nadawało to temu miejscu dość osobliwego klimatu. Kiedy stanąłem przed drzwiami zwątpiłem czy powinienem zapukać, czy po prostu wejść.
- Proszę się nie krępować, mówiłem że państwo oczekują na pana – tubalny głos odzywa się tuż za mną, a ja mało nie padam na zawał serca. Jak ten człowiek to zrobił? Byłem przekonany, że oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku, a on tym czasem szedł cały czas za mną. Może bał się żebym nie schował jednego z obrazów do teczki? Pewnie były sporo warte, no tak w dzisiejszych czasach ostrożności nigdy za wiele. Naciskam klamkę.

- Dzień dobry państwu – zaczynam dość standardowo, uśmiech firmowy nr 4 i jedziemy – Nazywam się Mich…
- Tak wiemy, zapraszamy do stołu. Kawy a może herbaty? – pyta starsza pani, uśmiechając się serdecznie.
- Chętnie napiję się kawy, jeśli będą państwo tak uprzejmi – odpowiadam wbrew sobie, przecież przyszedłem tutaj zarobić trochę pieniędzy, a nie bawić się w popołudniowe kawki. To nie spotkanie towarzyskie, ale słowo się rzekło.
- Proszę, niech pan usiądzie. Chyba nie zamierza pan pić na stojąco. – mężczyzna który najlepsze lata ma już za sobą, wstaje i odsuwa mi krzesło. To chyba jakiś żart, albo ukryta kamera.
- Proszę wybaczyć moje zachowanie, jednak nie przywykłem do takich powitań. Rozumieją państwo. W moim zawodzie ludzie częściej pokazują mi gdzie są drzwi, niż zapraszają do stołu proponując kawę czy herbatę. – próbuję się wytłumaczyć, sam nie wiem do końca dlaczego. Przecież widzę tych ludzi pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu, więc nie powinno mi zależeć na tym co o mnie pomyślą. Jednak coś w mojej głowie podpowiada mi, że powinienem okazać im należny szacunek. Niczym echo rozbrzmiewa myśl, że to spotkanie odmieni moje życie. To trochę tak jakbym spotkał Los i Przeznaczenie, siedzące przy jednym stole i zastanawiające się, cóż począć ze mną i moim życiem. Mam wrażenie, że od tej jednej rozmowy zależy cała moja przyszłość. Intuicja, tak intuicja nigdy nas nie zawodzi. Nie inaczej było w tym przypadku. Niestety…

- Proszę się nie przejmować głupstwami. Może szarlotki? Sama piekłam, jabłka prosto z naszego sadu. – starsza pani nie czekając na moją odpowiedź nakłada kawałek ciasta na talerzyk, dodając jednocześnie – Niech pan chociaż spróbuje.
- Dziękuję, na pewno jest pyszne – odpowiadam, uśmiechając się serdecznie ponieważ tak kobieta ma w sobie coś takiego, co powoduje że nie można pozostać obojętnym na jej uprzejmość.
- Dobrze więc, skoro przełamaliśmy pierwsze lody, pozwoli pan, że się przedstawię – podniosły się lekko na krześle, starszy pan spogląda na mnie, uśmiecha się tym samym promiennym uśmiechem co jego, jak się domyśliłem żona i dodaje – Stanisław a to moja urocza żona Krystyna. Chciałem wstać i odwzajemnić powitanie oraz samemu się przedstawić.
- Pan ma na imię Michał, zgadza się? – pan Stanisław nie pozwolił mi jednak na to, dając mi do zrozumienia żebym siedział.
- Widzę, że na wsi wiadomości rozchodzą się w tempie błyskawicy – uśmiechnąłem się porozumiewawczo.
- To fakt, ale nie tak szybko jakby mogło się wydawać – pani Krystyna zaśmiała się serdecznie.
- Więc, czym się pan zajmuje panie Michale? – zapytał gospodarz i wymownym spojrzeniem przypomniał mi o jabłeczniku.
- Jestem przedstawicielem… - zacząłem, ale przerwano mi w pół słowa.
- Konkretnie panie Michale, jak wszyscy wiemy „czas to pieniądz” – gospodyni patrzyła na mnie, a z jej twarzy nie znikał serdeczny uśmiech – a pan dalej nie spróbował nawet ciasta – pogroziła mi palcem. Tak srebrnego widelczyka do deserów jeszcze nie widziałem, przez moment miałem wrażenie, że przyklei mi się do ręki.
- Wyśmienite – tylko tyle dałem radę powiedzieć. Ten jabłecznik był niczym narkotyk, nie mogłem przestać dopóki cały kawałek nie zniknął z talerza – przepraszam państwa najmocniej - powiedziałem kiedy przełknąłem ostatni kęs.
- Dobrze że panu smakowało. Dam panu kawałek na drogę – pani Krystyna wręcz promieniała ze szczęścia.
- Zdobył pan serce mojej żony, ale dalej nie wiemy czym się pan zajmuje. Prosimy tylko bez tych formalnych regułek.
- Tak w skrócie. Sprzedaję dekodery do odbiory telewizji cyfrowej
- Panie Michale to też już wiemy. Jesteśmy starzy, ale jeszcze czytać potrafimy sami – pan Stanisław wyciągnął z kieszeni wizytówkę którą zostawiłem w sklepie. Zbity z tropu siedziałem przez chwilę i zastanawiałem się co powinienem powiedzieć.
- Widzę, że jest pan lekko zmieszany – pani Krystyna przerwała niezręczną ciszę – panie Michale, jak pan zdążył zauważyć jesteśmy już starszymi ludźmi, którzy najlepsze lata mają już za sobą. Nie mamy dzieci, a sąsiedzi nie przychodzą do nas na plotki. Zaprosiliśmy pana na kawę i ciasto licząc na to, że opowie nam pan jakąś ciekawą historię z życia młodego człowieka. No tak nie pomyślałem o tym, że ci ludzie mogą najzwyczajniej w świecie tęsknić za życiem jakie prowadzili za młodu. Jednak nie miałem czasu na radosne wspominki przy filiżance kawy. Dyskretnie zerknąłem na zegarek – 14.15 – jak to możliwe, że siedzę tutaj dopiero piętnaście minut? Pieniądze to nie wszystko stwierdziłem w duchu i postanowiłem, że dam tym ludziom trochę radości.

- Dobrze, więc są państwo ciekawi czym się zajmuję. Po za wciskaniem ludziom kitu na temat dekoderów oczywiście – uśmiechnąłem się do moich gospodarzy. Widziałem, że przypatrują mi się z zainteresowaniem. Zupełnie jakbym wrócił z egzotycznej podróży i rozpoczynał opowieść o niezwykłych rzeczach które widziałem. Filiżankę kawy później siedzieliśmy w trójkę niczym starzy znajomi i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Przez chwilę poczułem się, jakbym był w odwiedzinach u swoich własnych dziadków.
- Gdyby mógł pan zmienić, jedną rzecz w swoim życiu, co by to było? – pan Stanisław zapytał mnie nagle i w skupieniu oczekiwał odpowiedzi.
- Nic bym nie zmienił, jedyne czego mi brakuje do szczęścia to niezależności finansowej. Chciałbym mieć tyle pieniędzy, żeby nie musieć martwić się o to co przyniesie jutro. Ludzie w tej bezsensownej pogoni za bogactwem, zapomnieli, co w życiu jest tak naprawdę ważne. W sumie się im nie dziwię…
- A co dla pana jest najważniejsze? – zapytała gospodyni, sięgając jednocześnie po dzbanek z kawą – Może jeszcze filiżankę?
- Nie dziękuję. Co jest najważniejsze dla mnie? Życie w zgodzie ze samym sobą.
Pan Stanisław podniósł się z krzesła, podszedł do okna i spoglądając gdzieś w dal zapytał
- Co ma pan na myśli?
- Trzeba się cieszyć i doceniać rzeczy małe. Wschód słońca, uśmiech bliskiej nam osoby. Rozumieją państwo co mam na myśli. Chodzi mi o to że ludzie zapomnieli co to znaczy być człowiekiem. Teraz liczy się tylko kasa, sława i władza. Nie ma czasu i miejsca na małe przyjemności.
- Więc, dlaczego pragnie pan pieniędzy, skoro mówi pan, że nie dają one szczęścia? – gospodarz odwrócił się w moją stronę i spoglądał na mnie tak jakby starał się zobaczyć moje myśli.
- Świat jest tak zbudowany, że bez pieniędzy nie da się żyć. A ja nie chcę usiąść za pięćdziesiąt lat i zastanawiać się na co ja zmarnowałem swoje życie. Chciałbym je wykorzystać w stu procentach.
- Jest pan dobrym człowiekiem, jednak gdzieś na dnie serca skrywa pan coś co nie powinno nigdy ujrzeć światła dziennego. Taki pierwiastek zła, który każdy w nas nosi w sobie… Niech pan uważa o co pan prosi, bo marzenia czasem się spełniają. Jednak nie zawsze dają one nam tyle szczęścia ile by się mogło wydawać. – pani Krystyna również wstała z krzesła, podeszła do męża i ujęła go pod ramię.
- Los i przeznaczenie – zaczął pan Stanisław – dwie wredne istoty których kaprys może odmienić czyjeś życie i sprawić żeby największe marzenia stały się jawą. Jednak trzeba uważać bo los bywa złośliwy a przeznaczenie kapryśne. Jestem ciekawy jak pan sobie z nim poradzi.
- Proszę nie słuchać, mojego męża. Zdziwaczał na stare lata. Podniosłem się z krzesła, bo wyglądało na to, że wizyta dobiega końca. Trochę szkoda, bo bardzo przyjemnie się rozmawiało chociaż końcówka spotkania trochę mnie zaniepokoiła.
- Przepraszamy, że zabraliśmy panu tak dużo czasu. Jednak sprawił pan nam ogromną przyjemność, zabawiając nas rozmową. Chociaż przez chwilę poczuliśmy się jakbyśmy mieli znów dwadzieścia lat. Jutro spotka pan kogoś, kto zapyta pana o godzinę. Proszę iść za nim a z nawiązką odrobi pan sobie czas, który poświęcił pan dla nas. Nie chcemy pana wyganiać, ale ktoś czeka na pana pod sklepem. Cholera zapomniałem. Spojrzałem na zegarek 15.15, no tak Patryk się wkurzy. Pożegnałem się tak szybko, na ile grzeczność mi pozwalała.
- Proszę na siebie uważać i niech pan słucha serca, bo rozum czasem nie dostrzega wszystkiego – pan Stanisław uścisnął moja dłoń na pożegnanie a pani Krystyna wcisnęła mi kawałek jabłecznika do kieszeni.
- Miłego dnia i dziękuję za gościnę - powiedziałem odwzajemniając uścisk dłoni.
Kiedy wyszedłem na zewnątrz, czułem się niczym Alicja opuszczająca Krainę Czarów. 

Dziesięć minut później siedziałem w samochodzie z Patrykiem i paląc papierosa opowiadałem mu o tym, dlaczego nie podpisałem dzisiaj żadnej umowy.
- Jeszcze trochę i będą witać Cię czerwonym dywanem, szampanem i kawiorem. – Patryk nabijał się ze mnie przez całą drogę do domu a Justyna nie pozostawała w tyle.

- Jutro weź ręcznik i szczoteczkę to zaoszczędzisz na wodzie, Jureczek raczej nie zapłaci Ci za picie kawki i objadanie się jabłecznikiem. W sumie to mieli rację, straciłem cały dzień i nie zarobiłem ani złotówki. Jutro będzie trzeba sprzedać coś ekstra, żeby wyjść na zero w tym tygodniu.

Złośliwość losu czy kaprys przeznaczenia? Część I


6.30 budzik wyje jak oszalały. Pierwszy dzień nowej pracy, więc trzeba się odpowiednio prezentować. Zwlekam się z łóżka i ze złością uciszam porannego terrorystę. Łazienka, szybki prysznic, golenie, mycie zębów. Ok, poranna toaleta z głowy. Mój organizmy woła rozpaczliwie o swoją dawkę porannej kawy. Siadam w kuchni i czekam aż zagotuje się woda. Szukam papierosa. Wiem to niezdrowo, drogo i ogólnie palenie jest do dupy, no cóż jestem człowiekiem słabej woli. A może brak mi motywacji, nieważne odpalam fajkę i zalewam kawę. Chwila relaksu, czas na złapanie oddechu przed ciężkim dniem. Kurwa, 7.15, zaraz będę spóźniony. Chyba za bardzo się zrelaksowałem. Garnitur, buty, teczka i lecimy.

- Dzień dobry – uśmiecham się do dziewczyny siedzącej za biurkiem.
- Dzień dobry, pan do kogo ? – pyta a jej mina mówi – Człowieku zabij mnie teraz.
- Może i do Ciebie – odpowiadam, ale widząc jej reakcję szybko dodaję – Albo i nie, to mój pierwszy dzień.
- Trzeba było tak od razu – i nie czekając na kolejne pytanie kończy – Pokój 303, drugie piętro, trzecie drzwi po lewej.

Kiedy sięgałem do klamki ręka trochę mi drżała. Głęboki wdech.
- Dasz radę – mruknąłem w myślach i wszedłem. Dziesięć może dwanaście osób w sporym pokoju, duży stół pośrodku, kilkanaście krzeseł dookoła niego, biała metalowa tablica na stelażu i wielki telewizor na ścianie podpięty do dekodera.
- Witam – powiedziałem na wstępie, jednak równie dobrze mógłbym się wcale nie odzywać. Może z cztery osoby podniosły wzrok znad rozłożonych przed nimi folderów reklamowych, różnych stacji cyfrowych. Reszta, nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Wszedłem więc do środka i usiadłem na pierwszym wydawało mi się wolnym miejscu. Naprzeciw mnie z głową na blacie, spał jakiś chłopak. Chyba mu przeszkodziłem, bo podniósł głowę i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
- O nowy – powiedział i wyciągnął rękę w moją stronę – Jestem Patryk i zapewne będę twoim liderem. No cóż wolałbym jakąś laskę, ale może jakoś się dogadamy – puścił oko w moją stronę. Nie przepadam, kiedy jakiś koleś puszcza mi oczka, ale uznałem to za dobrą kartę w tym towarzystwie, tym bardziej, że nie wyglądał jakbym był w jego typie, więc odwzajemniłem uścisk dłoni.
- Michał, miło mi. Co masz na myśli mówiąc „liderem”? – zapytałem lekko zbity z tropu, bo nie orientowałem się w tutejszej terminologii.
- Coś w rodzaju nauczyciela. Pokażę Ci, co i jak a w razie pytań, wal śmiało
- Ok, mów mi mistrzu, mistrzu – odpowiedziałem a on chyba zrozumiał żart, bo uśmiechnął się do mnie pojednawczo.
- Mamy jeszcze 15 minut. Palisz? – zapytał i nie czekając na odpowiedź wstał od stołu. Żołądek miałem związany w ciasny supeł, więc gdyby zaproponował kanapkę pewnie bym odmówił, ale nie papierosa. Wstałem więc i ruszyłem za nim. W pokoju obok siedziały jeszcze cztery osoby i po ich zachowaniu domyśliłem się, że też są tutaj nowi. Wyszliśmy na balkon.
- Sprzedawałeś coś wcześniej, czy to twoja pierwsza taka robota? – zapytał Patryk, odpalając papierosa.
- Pracowałem w knajpie, ale tam raczej przychodzili ludzie, którzy chcieli coś kupić, więc nie musiałem ich specjalnie namawiać – powiedziałem. Drzwi od balkonu otworzyły się i dołączyła do nas jakaś dziewczyna. Całkiem ładna nie powiem, ale to spojrzenie pełne pogardy dla całego otaczającego ją świata.
- Szef już jest – powiedziała tak lodowatym tonem, że aż ciarki przeszły mi po plecach.
- Boże, co za suka – pomyślałem – Cześć, Michał miło mi – przywitałem się z grzeczności.
- Agata. Masz ogień? – powiedziała ni to do mnie ni to do Patryka, ot pytanie rzucone w przestrzeń.
- Jasne – rzuciłem od niechcenia i odpaliłem zapalniczkę, zasłaniając płomień żeby nie zgasł.
- Jestem dużą dziewczynką i poradzę sobie sama – powiedziała a ja miałem wrażenie, że wszystko wokół pokrywa się grubą warstwą lodu.
- Widzę, że nasza królewna jak zwykle w humorze – powiedział Patryk i wyrzucając niedopałek niemal niedostrzegalnym gestem dał mi do zrozumienia, że czas już na nas.

Kilkadziesiąt minut później siedziałem z Patrykiem w samochodzie.
- I jak pierwsze wrażenie? – zapytał
- Masz na myśli Agatę czy mówisz o pracy? Sam nie wiem, co gorsze, praca czy jej spojrzenie - odpowiedziałem i ku mojej uciesze Patryk ryknął gromkim śmiechem.
- Tak, Agata jest dość specyficzną osobowością w naszej firmie – wyciągnął papierosa i odpalił, co dla mnie oznaczało, że ja także mogę zapalić. Głęboki wdech, płuca wypełnił gęsty dym i całe napięcie uszło ze mnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Trzeba przyznać, że nie brak jej charakteru – powiedziałem.
- Agacie brakuje chłopa a nie charakteru, niestety nie urodził się jeszcze taki odważny żeby spróbować przebić się przez jej „ciemna stronę”. Szlag ją trafia bo jest strasznie nagrzana na szefa a on ma ją w dupie. Rozumiesz ten pęd do władzy, pieniędzy i stanowisk. Lepiej daj sobie z nią spokój, szkoda zachodu. Dla niej jesteś „za chudy w uszach” jeśli wiesz co mam na myśli.
- Tak, tak, zrozumiałem aluzję, gdzie jedziemy? – zapytałem bo temat Agaty uznałem za zakończony.
- Mamy jeszcze jednego pasażera do zgarnięcia i ruszamy na podbój okolicznych miast i wsi. Tylko nie popuść z wrażenia, to siostrzenica szefa i lepiej trzymaj rączki przy sobie jeśli chcesz tutaj popracować trochę dłużej – odpowiedział Patryk a ja nie bardzo wiedziałem o co chodzi. Kilkanaście sekund później wszystko stało się jasne. Zatrzymaliśmy się pod blokiem.
- Cześć przystojniaku – powiedziała do Patryka wsiadając do samochodu – O proszę jeszcze jeden kawaler do wzięcia – rzuciła w moją stronę. Odwróciłem się przez ramię.
- Michał, miło mi – dobrze że siedziałem, bo widząc jej promienny uśmiech czułem że nogi mam jak z waty.
- Justyna – rzuciła krótko, a ja poczułem się jak na ogromnej karuzeli – Jurek bardzo zrzędził od rana ?? – domyśliłem się że to pytanie nie jest skierowane do mnie więc patrzyłem tępo przed siebie.
- A jak myślisz piękna? Jest poniedziałek, a Jurek w nigdy nie ma humoru po weekendzie, żona mu nie daje? Może wiesz coś na ten temat ? -  powiedział Patryk powstrzymując śmiech.
- Ojjjj, widzę że ktoś tutaj chce stracić pracę -  Justyna pogroziła mu palcem i roześmiała się serdecznie – dobra my tutaj pierdu, pierdu a kolega siedzi i się nudzi – powiedziała a ja w lusterku wstecznym zobaczyłem że patrzy na mnie wyczekująco.
- Zestresowany pierwszym dniem – odpowiedziałem, kurwa nic lepszego nie mogłeś wymyślić skarciłem się w myślach, lecz stres robił swoje. Myśli krążył po głowie bez ładu i składu.
- Daj mu spokój, na „dzień dobry” w firmie przywitała go Agata, a i tak miała dzisiaj wyjątkowo dobry dzień. Pewnie dlatego chłopak wciąż żyje – po raz kolejny Patryk uratował mnie z opresji, coś mi się wydaje że jestem mu winny nieoficjalne piwo.
- No tak, to dużo wyjaśnia – Justyna zaśmiała się, a ja dalej siedziałem jak kretyn nie mogąc wydusić z siebie słowa.
- Stary co się z tobą dzieje? Pierwszy raz w życiu widzisz kobietę czy jak? Weź się w garść i powiedz coś. – wewnętrzny dialog wychodził mi całkiem nieźle. Chociaż tyle…
- Chyba nie spędzimy całego dnia na obgadywaniu Agaty, czas zarobić trochę pieniędzy – wydusiłem z siebie po dłuższej chwili.
- Hohoho, pracuś nam się trafił, ale zapomniałeś najważniejszej rzeczy – powiedział Patryk odpalając silnik.
- Jakiej ? – zapytałem lekko zbity z tropu.
- O śniadaniu, bystrzaku. – rzuciła Justyna – sądzisz że Patryk ruszy się gdziekolwiek o pustym żołądku?
- Nie znam waszego rozkładu dnia – odpowiedziałem. Nie mogę w to uwierzyć. Pracę zacząłem oficjalnie o 8, jest 10 a oni mówią że bez śniadania się nie obejdzie. Ludzie bądźmy poważni ja przyszedłem tutaj zarabiać a nie wydawać pieniądze. No ale co ja mogłem powiedzieć, przecież nie będę ich pouczał w pierwszy dzień. Kilka minut później zatrzymaliśmy się pod jednym z marketów i przed 11 wyjechaliśmy z miasta.

- Gdzie dzisiaj skierował nas Jureczek? – zapytała Justyna ziewając.
- No Las Vegas to, to nie będzie, masz mniej niż półgodziny jeśli chcesz się zdrzemnąć – powiedział Patryk, po czym ściszył radio. Spojrzałem w lusterko, Justyna wyglądała jakby zasnęła w locie. Spojrzałem na mojego kierowcę i wydałem z siebie bezgłośne WOW.
- Mówiłem. Gacie suche? – zaśmiał się i wcisnął mocniej gaz. Po kilkunastu minutach zatrzymał się przed jakimś wiejskim sklepem. Co teraz? Lunch? Południowa kawa? Nie żebym przesadnie narzekał ale nie tak wyobrażałem sobie pierwszy dzień w pracy.
- Dobra śpiąca królewno, wypad z auta i lecisz tematem, widzimy się o 16.30 tutaj. Jak coś to dzwoń. Powodzenia – Justyna wysiadła z samochodu. Dobra więc może teraz trochę popracujemy. Odpiąłem pas i chciałem wysiąść, ale Patryk zatrzymał mnie ruchem ręki.
- Nie ma tak dobrze, panie kolego. Może innym razem, dzisiaj jesteś skazany na moje towarzystwo. Zatrzymaliśmy się dwie wioski dalej i wysiedliśmy z samochodu.
- Dobra, słuchaj uważnie. Robota jest prosta jak budowa cepa. Chodzisz od drzwi do drzwi i wciskasz ludziom dekodery. Nie ważne jak ich przekonasz, szefa to nie interesuje. Liczą się tylko podpisy na umowie. – powiedział Patryk i podał mi jakiś dokument.
- To jest papierek którym możesz się legitymować jeśli ktoś będzie chciał sprawdzić czy nie jesteś jakimś oszustem. Pamiętaj tylko, że jeśli ktoś zadzwoni i zapyta „Czy grożenie pobiciem jeśli nie kupi się dekodera jest u was normalne”, szef nie będzie szczęśliwy więc uważaj z tym jak będziesz ich namawiał na nasze cudo. Łapiesz ? – zapytał
- Tak, mam ich przekonać, że bez tego dekodera nie mogą żyć.
- Brawo, widzę że się dogadamy – Patryk klepną mnie w ramię – a teraz pokażę Ci jak ja to robię, Ty albo będziesz mnie naśladował albo wymyślisz własny sposób. Liczy się…
- …podpis – dokończyłem za niego i poprawiłem marynarkę – Pokaż mi cuda, czarodzieju – dodałem i ręką wskazałem na najbliższy dom.

Cztery godziny i trzy podpisane umowy później, wsiadaliśmy do samochodu.
- Jak tam pierwsze wrażenia? – zapytał Patryk odpalając samochód.
- Zapowiada się całkiem nieźle – odpowiedziałem, a w głowie układałem sobie własny plan sprzedaży.
- Czyli powiedzieć szefowi, że się nadajesz?
- Nie rozumiem?
- Jak wrócimy do biura, szef będzie pytał mnie czy dasz sobie radę. Wszystko zależy od ciebie. Jeśli czujesz, że sobie poradzisz to ok. Reszta to kwestia wprawy, ale jak już teraz zastanawiasz się, czy to praca dla ciebie to daj sobie spokój. Szkoda mojego i twojego czasu to albo się czuje albo nie, jak z kobietą. Więc?
- Nauczysz mnie kilku sztuczek i stworzymy najlepsze trio w firmie – powiedziałem pełen entuzjazmu i wyciągnąłem rękę w jego stronę.
- No i to mi się podoba. Jutro nie musisz przychodzić do biura. Powiesz gdzie mam przyjechać i widzimy się o 9.30. Kilka minut później zatrzymaliśmy się pod tym samym sklepem gdzie zostawiliśmy Justynę i czekaliśmy aż się zjawi. Kiedy wracaliśmy do biura Patryk dał mi jedną z podpisanych umówi i powiedział że zapracowałem na nią. Wracałem więc do domu bogatszy o 100 zł, nową pracę i wiarę we własne możliwości.

Tydzień minął nim zdążyłem się zorientować. Wychodząc w piątek do domu, na moim koncie po pierwszych dniach pracy znajdowało się 5 sprzedanych dekoderów. Wynik całkiem imponujący biorąc pod uwagę, że pracowałem sam od 2 dni. Patryk okazał się niezłym nauczycielem a ja byłem całkiem pojętnym uczniem. Weekend minął jeszcze szybciej niż się spodziewałem. Dobrze że w poniedziałek nie musiałem wcześnie wstawać. W firmie nie liczyło się o której zaczynasz, tylko czy wyrobisz normę.