czwartek, 3 stycznia 2013

Złośliwość losu czy kaprys przeznaczenia? Część II

9.00 pobudka, spoglądam za okno. Słońce pięknie grzeje, coś mi mówi, że to będzie dobry tydzień. Całe szczęście, że nie spodziewałem się co mnie czeka, bo inaczej prawdopodobnie zostałbym w domu na resztę tygodnia. Patryk jak zwykle spóźniony dopijał u mnie kawę i przekazywał najnowsze biurowe plotki. Czasami wydaje mi się, że faceci to więksi plotkarze niż kobiety. Ja z powodu niskiego statusu na szczeblu kariery odwiedzałem biuro tylko w piątki, aby rozliczyć się z tygodniowego postępu. Jeśli szef był zadowolony to obywało się bez mowy motywacyjnej i po 10 minutach było się bogatszym o kilka stów. Przed 11 jedziemy po Justynę i kierujemy się na najbliższą drogę wylotową z miasta. Oczywiście nie mogło zabraknąć śniadania w jakimś pobliskim markecie.

- Widzimy się o 15 więc streszczaj się mistrzu – rzuca Patryk i wraz z Justyną jadą dalej, a ja rozpoczynam kolejny dzień przedstawienia. Zaprawiony w bojach i pewny swego, rozejrzałem się po okolicy. Typowa Polska wioska nie wyróżniająca się niczym szczególnym, ot dwie ulice na krzyż, tak na oko dwadzieścia, może trzydzieści domów. Jak dobrze pójdzie to podpisze dwie umowy. Wiejski sklepik, pod którym wysiadłem okazał się być  nieźle zaopatrzony, mam na myśli automat z kawą. Papieros, słońce i popołudniowa kawa, czego więcej potrzeba do szczęścia w poniedziałek? Plotki z sympatyczną ekspedientką, jak zwykle okazały się przydatne. Nie ruszając się z miejsca dowiedziałem się gdzie mam największą szansę na sprzedaż. Zostawiłem też w sklepie kilka wizytówek wiedząc, że Kasia, bo tak miała na imię dziewczyna ze sklepu, zrobi mi lepszą reklamę pośród okolicznych kobiet niż można sobie to wyobrazić. Pierwsze dwa domu okazały się kompletną porażką. W pierwszym przez 30 minut wysłuchiwałem opowieści o polowaniu z lat 80, żeby na koniec usłyszeć „panie ja to nawet telewizora nie mam”. Drugi dom zamieszkiwali krewni Adamsów, sądząc po dźwiękach jakie dochodziły z wnętrza. Godzinę później lekko rozczarowany opuszczałem kolejny dom. Gdybym został tam jeszcze 5 minut to pewnie sprzedałbym ten dekoder, ale czy siedmioosobowa rodzina żyjąca z jednej wypłaty, potrzebuje osiemdziesięciu kanałów w telewizorze? Sto złotych, w zamian za czyste sumienie, to znowu nie taka wysoka cena. Dlaczego to zrobiłem? Z ludzkiej przyzwoitości. Owszem wciskam ludziom kit, żeby tylko podpisali umowę i uwierzyli że nie mogą żyć bez tego dekodera, jest tylko jedno ale… Jeśli kogoś stać to mu to sprzedam. Jednak kiedy wiem, że za dwa miesiące ktoś nie będzie miał co do garnka włożyć, bo przecież „dekoder trzeba zapłacić” to wolę być stówę stratny i spać w nocy spokojnie. Każdy początkujący w tym fachu po takim starcie jaki miałem dzisiaj, pewnie załamałby ręce i zaczął wątpić we własne umiejętności. I to właśnie był najczęstszy błąd. Zapaliłem więc papierosa, żeby nabrać oddechu przed kolejną rozmową. Spojrzałem na zegarek i mój dobry nastrój się ulotnił. Dochodziła 14, więc została mi godzina na podpisanie umowy, cóż trzeba będzie się sprężać. Kiedy naciskałem dzwonek przy kolejnym domu wiedziałem, że albo teraz coś podpiszę, albo ten dzień będzie totalną stratą makijażu, jak mawiała bliżej nieznana mi osoba.
Ding Dong, Ding Dong
Czekam dłuższą chwilę i ponawiam próbę.
Ding Dong, Ding Dong 
Kiedy przez moją głowę przemknęła myśl, że znowu nic z tego słyszę kroki zbliżające się do drzwi.
- Dzień dobry, nazywam się Mich…
- Witam, państwo oczekują na pana w salonie, proszę za mną – powitał mnie w progu wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w elegancki czarny garnitur i gestem ręki zaprosił mnie do środka.
- Jest pan pewien, że nie zaszła jakaś pomyłka? Ja nie byłem umówiony. – mówię lekko zaskoczony.
- Wiem tylko, że państwo na pana czekają, nie znam szczegółów, przykro mi. Zaraz się pan wszystkiego dowie – wskazuje ręką na korytarz i dodaje – ostatnie drzwi po prawej. Życzy pan sobie, żeby zabrać okrycie?
- Yyyy, to znaczy nie dziękuję, poradzę sobie – odpowiadam, a w głowie pojawia się myśl, że powinienem stąd jak najszybciej wyjść. Sekundę później zaczynam rozumieć o co chodzi. Przecież zostawiłem w sklepie wizytówki.
- Hahaha, idiota – zdążyłem jeszcze zaśmiać się w duchu. Jednak cała ta sytuacja lekko mnie zaskoczyła. No cóż nie w każdym domu jestem podejmowany niczym arystokrata, może będę musiał do tego przywyknąć. Ruszam więc korytarzem ozdobionym obrazami i wypchanymi głowami zwierząt. Trzeba przyznać, że nadawało to temu miejscu dość osobliwego klimatu. Kiedy stanąłem przed drzwiami zwątpiłem czy powinienem zapukać, czy po prostu wejść.
- Proszę się nie krępować, mówiłem że państwo oczekują na pana – tubalny głos odzywa się tuż za mną, a ja mało nie padam na zawał serca. Jak ten człowiek to zrobił? Byłem przekonany, że oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku, a on tym czasem szedł cały czas za mną. Może bał się żebym nie schował jednego z obrazów do teczki? Pewnie były sporo warte, no tak w dzisiejszych czasach ostrożności nigdy za wiele. Naciskam klamkę.

- Dzień dobry państwu – zaczynam dość standardowo, uśmiech firmowy nr 4 i jedziemy – Nazywam się Mich…
- Tak wiemy, zapraszamy do stołu. Kawy a może herbaty? – pyta starsza pani, uśmiechając się serdecznie.
- Chętnie napiję się kawy, jeśli będą państwo tak uprzejmi – odpowiadam wbrew sobie, przecież przyszedłem tutaj zarobić trochę pieniędzy, a nie bawić się w popołudniowe kawki. To nie spotkanie towarzyskie, ale słowo się rzekło.
- Proszę, niech pan usiądzie. Chyba nie zamierza pan pić na stojąco. – mężczyzna który najlepsze lata ma już za sobą, wstaje i odsuwa mi krzesło. To chyba jakiś żart, albo ukryta kamera.
- Proszę wybaczyć moje zachowanie, jednak nie przywykłem do takich powitań. Rozumieją państwo. W moim zawodzie ludzie częściej pokazują mi gdzie są drzwi, niż zapraszają do stołu proponując kawę czy herbatę. – próbuję się wytłumaczyć, sam nie wiem do końca dlaczego. Przecież widzę tych ludzi pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu, więc nie powinno mi zależeć na tym co o mnie pomyślą. Jednak coś w mojej głowie podpowiada mi, że powinienem okazać im należny szacunek. Niczym echo rozbrzmiewa myśl, że to spotkanie odmieni moje życie. To trochę tak jakbym spotkał Los i Przeznaczenie, siedzące przy jednym stole i zastanawiające się, cóż począć ze mną i moim życiem. Mam wrażenie, że od tej jednej rozmowy zależy cała moja przyszłość. Intuicja, tak intuicja nigdy nas nie zawodzi. Nie inaczej było w tym przypadku. Niestety…

- Proszę się nie przejmować głupstwami. Może szarlotki? Sama piekłam, jabłka prosto z naszego sadu. – starsza pani nie czekając na moją odpowiedź nakłada kawałek ciasta na talerzyk, dodając jednocześnie – Niech pan chociaż spróbuje.
- Dziękuję, na pewno jest pyszne – odpowiadam, uśmiechając się serdecznie ponieważ tak kobieta ma w sobie coś takiego, co powoduje że nie można pozostać obojętnym na jej uprzejmość.
- Dobrze więc, skoro przełamaliśmy pierwsze lody, pozwoli pan, że się przedstawię – podniosły się lekko na krześle, starszy pan spogląda na mnie, uśmiecha się tym samym promiennym uśmiechem co jego, jak się domyśliłem żona i dodaje – Stanisław a to moja urocza żona Krystyna. Chciałem wstać i odwzajemnić powitanie oraz samemu się przedstawić.
- Pan ma na imię Michał, zgadza się? – pan Stanisław nie pozwolił mi jednak na to, dając mi do zrozumienia żebym siedział.
- Widzę, że na wsi wiadomości rozchodzą się w tempie błyskawicy – uśmiechnąłem się porozumiewawczo.
- To fakt, ale nie tak szybko jakby mogło się wydawać – pani Krystyna zaśmiała się serdecznie.
- Więc, czym się pan zajmuje panie Michale? – zapytał gospodarz i wymownym spojrzeniem przypomniał mi o jabłeczniku.
- Jestem przedstawicielem… - zacząłem, ale przerwano mi w pół słowa.
- Konkretnie panie Michale, jak wszyscy wiemy „czas to pieniądz” – gospodyni patrzyła na mnie, a z jej twarzy nie znikał serdeczny uśmiech – a pan dalej nie spróbował nawet ciasta – pogroziła mi palcem. Tak srebrnego widelczyka do deserów jeszcze nie widziałem, przez moment miałem wrażenie, że przyklei mi się do ręki.
- Wyśmienite – tylko tyle dałem radę powiedzieć. Ten jabłecznik był niczym narkotyk, nie mogłem przestać dopóki cały kawałek nie zniknął z talerza – przepraszam państwa najmocniej - powiedziałem kiedy przełknąłem ostatni kęs.
- Dobrze że panu smakowało. Dam panu kawałek na drogę – pani Krystyna wręcz promieniała ze szczęścia.
- Zdobył pan serce mojej żony, ale dalej nie wiemy czym się pan zajmuje. Prosimy tylko bez tych formalnych regułek.
- Tak w skrócie. Sprzedaję dekodery do odbiory telewizji cyfrowej
- Panie Michale to też już wiemy. Jesteśmy starzy, ale jeszcze czytać potrafimy sami – pan Stanisław wyciągnął z kieszeni wizytówkę którą zostawiłem w sklepie. Zbity z tropu siedziałem przez chwilę i zastanawiałem się co powinienem powiedzieć.
- Widzę, że jest pan lekko zmieszany – pani Krystyna przerwała niezręczną ciszę – panie Michale, jak pan zdążył zauważyć jesteśmy już starszymi ludźmi, którzy najlepsze lata mają już za sobą. Nie mamy dzieci, a sąsiedzi nie przychodzą do nas na plotki. Zaprosiliśmy pana na kawę i ciasto licząc na to, że opowie nam pan jakąś ciekawą historię z życia młodego człowieka. No tak nie pomyślałem o tym, że ci ludzie mogą najzwyczajniej w świecie tęsknić za życiem jakie prowadzili za młodu. Jednak nie miałem czasu na radosne wspominki przy filiżance kawy. Dyskretnie zerknąłem na zegarek – 14.15 – jak to możliwe, że siedzę tutaj dopiero piętnaście minut? Pieniądze to nie wszystko stwierdziłem w duchu i postanowiłem, że dam tym ludziom trochę radości.

- Dobrze, więc są państwo ciekawi czym się zajmuję. Po za wciskaniem ludziom kitu na temat dekoderów oczywiście – uśmiechnąłem się do moich gospodarzy. Widziałem, że przypatrują mi się z zainteresowaniem. Zupełnie jakbym wrócił z egzotycznej podróży i rozpoczynał opowieść o niezwykłych rzeczach które widziałem. Filiżankę kawy później siedzieliśmy w trójkę niczym starzy znajomi i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Przez chwilę poczułem się, jakbym był w odwiedzinach u swoich własnych dziadków.
- Gdyby mógł pan zmienić, jedną rzecz w swoim życiu, co by to było? – pan Stanisław zapytał mnie nagle i w skupieniu oczekiwał odpowiedzi.
- Nic bym nie zmienił, jedyne czego mi brakuje do szczęścia to niezależności finansowej. Chciałbym mieć tyle pieniędzy, żeby nie musieć martwić się o to co przyniesie jutro. Ludzie w tej bezsensownej pogoni za bogactwem, zapomnieli, co w życiu jest tak naprawdę ważne. W sumie się im nie dziwię…
- A co dla pana jest najważniejsze? – zapytała gospodyni, sięgając jednocześnie po dzbanek z kawą – Może jeszcze filiżankę?
- Nie dziękuję. Co jest najważniejsze dla mnie? Życie w zgodzie ze samym sobą.
Pan Stanisław podniósł się z krzesła, podszedł do okna i spoglądając gdzieś w dal zapytał
- Co ma pan na myśli?
- Trzeba się cieszyć i doceniać rzeczy małe. Wschód słońca, uśmiech bliskiej nam osoby. Rozumieją państwo co mam na myśli. Chodzi mi o to że ludzie zapomnieli co to znaczy być człowiekiem. Teraz liczy się tylko kasa, sława i władza. Nie ma czasu i miejsca na małe przyjemności.
- Więc, dlaczego pragnie pan pieniędzy, skoro mówi pan, że nie dają one szczęścia? – gospodarz odwrócił się w moją stronę i spoglądał na mnie tak jakby starał się zobaczyć moje myśli.
- Świat jest tak zbudowany, że bez pieniędzy nie da się żyć. A ja nie chcę usiąść za pięćdziesiąt lat i zastanawiać się na co ja zmarnowałem swoje życie. Chciałbym je wykorzystać w stu procentach.
- Jest pan dobrym człowiekiem, jednak gdzieś na dnie serca skrywa pan coś co nie powinno nigdy ujrzeć światła dziennego. Taki pierwiastek zła, który każdy w nas nosi w sobie… Niech pan uważa o co pan prosi, bo marzenia czasem się spełniają. Jednak nie zawsze dają one nam tyle szczęścia ile by się mogło wydawać. – pani Krystyna również wstała z krzesła, podeszła do męża i ujęła go pod ramię.
- Los i przeznaczenie – zaczął pan Stanisław – dwie wredne istoty których kaprys może odmienić czyjeś życie i sprawić żeby największe marzenia stały się jawą. Jednak trzeba uważać bo los bywa złośliwy a przeznaczenie kapryśne. Jestem ciekawy jak pan sobie z nim poradzi.
- Proszę nie słuchać, mojego męża. Zdziwaczał na stare lata. Podniosłem się z krzesła, bo wyglądało na to, że wizyta dobiega końca. Trochę szkoda, bo bardzo przyjemnie się rozmawiało chociaż końcówka spotkania trochę mnie zaniepokoiła.
- Przepraszamy, że zabraliśmy panu tak dużo czasu. Jednak sprawił pan nam ogromną przyjemność, zabawiając nas rozmową. Chociaż przez chwilę poczuliśmy się jakbyśmy mieli znów dwadzieścia lat. Jutro spotka pan kogoś, kto zapyta pana o godzinę. Proszę iść za nim a z nawiązką odrobi pan sobie czas, który poświęcił pan dla nas. Nie chcemy pana wyganiać, ale ktoś czeka na pana pod sklepem. Cholera zapomniałem. Spojrzałem na zegarek 15.15, no tak Patryk się wkurzy. Pożegnałem się tak szybko, na ile grzeczność mi pozwalała.
- Proszę na siebie uważać i niech pan słucha serca, bo rozum czasem nie dostrzega wszystkiego – pan Stanisław uścisnął moja dłoń na pożegnanie a pani Krystyna wcisnęła mi kawałek jabłecznika do kieszeni.
- Miłego dnia i dziękuję za gościnę - powiedziałem odwzajemniając uścisk dłoni.
Kiedy wyszedłem na zewnątrz, czułem się niczym Alicja opuszczająca Krainę Czarów. 

Dziesięć minut później siedziałem w samochodzie z Patrykiem i paląc papierosa opowiadałem mu o tym, dlaczego nie podpisałem dzisiaj żadnej umowy.
- Jeszcze trochę i będą witać Cię czerwonym dywanem, szampanem i kawiorem. – Patryk nabijał się ze mnie przez całą drogę do domu a Justyna nie pozostawała w tyle.

- Jutro weź ręcznik i szczoteczkę to zaoszczędzisz na wodzie, Jureczek raczej nie zapłaci Ci za picie kawki i objadanie się jabłecznikiem. W sumie to mieli rację, straciłem cały dzień i nie zarobiłem ani złotówki. Jutro będzie trzeba sprzedać coś ekstra, żeby wyjść na zero w tym tygodniu.

1 komentarz:

  1. Fajny blog ~ pozdrawiam c;
    Zapraszam do mnie http://dreaminginsilent.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń