- Jesteś
przekonany, że to dobry pomysł?
- Masz
kawę to ją pij bo ci wystygnie. Nie mam czasu na głupie pogaduszki.
- Widzę,
że kogoś tutaj dopadła trema – Patryk nie mógł powstrzymać się do złośliwości.
- Mógłbyś
się zamknąć? Nie pomagasz mi. – a w duchu przyznałem mu rację. Owszem chodziłem
na randki czy inne spotkania z kobietami. Jednak zawsze były to jednorazowe
przygody, bez żadnego wkładu emocjonalnego. Tym razem było inaczej.
- Nie
chcę cię popędzać pięknisiu, ale jest dziewiąta a ja muszę jeszcze wrócić po
Justynę. A tak w ogóle gdzie jedziemy?
- Dowiesz
się wszystkiego po drodze. Dobra jeszcze tylko marynarka, portfel i jedziemy.
Dwadzieścia
minut później, odpalałem trzeciego z rzędu papierosa, biegając po mieszkaniu
jak dzik.
- Kurwa,
kurwa, kurwa. Nie dzisiaj, tylko nie dzisiaj. No dalej, znajdź się.
- Nie
byłeś wczoraj nigdzie? Wiesz piwko, wódeczka czy coś takiego? Może zostawiłeś portfel w
jakimś barze?
- Zamiast
pieprzyć od rzeczy, lepiej pomóż mi szukać. – warknąłem do Patryka, sprawdzając
kolejny raz wszystkie zakamarki.
- Uspokój
się, to nie ja go zgubiłem tylko ty. Zresztą jak masz się tak zachowywać, to ja
może poczekam w samochodzie.
- Nie,
nie, czekaj. Masz rację. Muszę się wziąć w garść i zastanowić na spokojnie.
Czekaj mam, już wiem. Chwyciłem telefon i zadzwoniłem pod ostatnio wybierany
numer.
- Myślisz, że telefoniczna wróżka coś poradzi, w sumie warto spróbować. Wymowny gest ze
środkowym palcem w roli głównej przekonał Patryka, że nie jestem w nastroju do
żartów.
- Dzień
dobry pani. Dzwonię w nietypowej sprawie. Otóż zamawiałem u państwa wczoraj
taksówkę i prawdopodobnie wypadł mi w niej portfel…
- Yhmmm,
tak, tak rozumiem. Dobrze, proszę mi powiedzieć, gdzie mogę się po niego
zgłosić? Przepraszam bardzo, że co?! Jak w poniedziałek? Pani chyba sobie ze
mnie żartuje. - próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale rozłączyłem się.
- Leżymy
i kwiczymy?
-
Delikatnie powiedziawszy. Mają jakiś remont, inwentaryzację czy chuj wie co i
wszystko zamknięte do poniedziałku.
- I co
teraz?
- Jeśli
masz pożyczyć ze dwie stówy, to jesteśmy w domu. – nigdy nie lubiłem pożyczać
pieniędzy, ale to była sytuacja awaryjna.
- Stary,
gdybym miał to pożyczyłbym ci i pięć stów.
- No tak,
wypłata dopiero jutro. – załamany, sięgnąłem po paczkę z papierosami. Wtedy mnie
olśniło. Karta z dziwnego listu, który dostałem. Moja ostatnia deska
ratunku. Podniosłem ją ze stołu i obróciłem w palcach.
- Nie,
powiedz że o tym nie myślisz – Patryk wyglądał jakbym powiedział mu, że mam
zamiar okraść bank.
- Sam
mówiłeś, że powinienem spróbować.
- Niby
tak, ale to było tylko takie gadanie.
- Mam coś
do stracenia? Nie, no więc właśnie. Może od razu mnie nie zamkną.
Serce
biło mi jak oszalałe, kiedy wkładałem kartę do bankomatu. Weryfikowanie danych, proszę czekać. Sekundy dłużyły się w
nieskończoność, a mnie ogarniały coraz większe wątpliwości. Autoryzacja zakończona. Wprowadź pin. No
tak, zapomniałem o tym drobnym szczególe. Odwróciłem się do Patryka który
siedział w samochodzie.
- I co?
Działa? – zapytał.
- Taaaa,
podaj pin.
-
Rozumiem, że go nie znasz?
- Brawo
geniuszu. Jakieś pomysły?
- Spróbuj
cztery zera.
Wiedziałem,
że to idiotyczny pomysł. Jednak nie miałem lepszego. Zero, zero, zero, zero. Akceptuj. Kolejne sekundy nerwowego
oczekiwania i…
- Działa,
kurwa, działa – wydarłem się na całe gardło. Ludzie którzy akurat przechodzili
obok popatrzyli na mnie jak na nienormalnego.
- Pieprzysz?
– Patryk patrzył na mnie z niedowierzaniem. Chciałem sprawdzić stan konta,
jednak w imię zasady - „mniej wiesz, lepiej śpisz, krócej cię przesłuchują” –
spróbowałem wypłacić pieniądze.
- Może i
pieprzę – powiedziałem machając plikiem banknotów. Schowałem kartę do kieszeni
i wsiadłem do samochodu.
- Pięć
stów? Serio? – Patryk nie mógł uwierzyć, tak samo jak ja.
- Chcesz
dotknąć? – powiedziałem i roześmiałem się na całe gardło.
- Tylko niech
ci się w dupie nie poprzewraca.
- O to
się nie martw. A teraz gazu, bo chyba jesteśmy spóźnieni.
Trzydzieści
minut później wysiedliśmy z samochodu.
- No, no,
no ładnie to sobie wymyśliłeś mistrzu – powiedział z uznaniem Patryk patrząc na
domek letniskowy, przed którym się zatrzymaliśmy.
-
Zaprosiłbym cię do środka, ale chyba się śpieszysz.
-
Spokojnie, nie musisz mnie popędzać. Powiedz mi lepiej, o której będę miał po
was przyjechać?
- Nie
wiem, zadzwonię do ciebie. A teraz poważnie, nie wyganiam Cię, ale jedź już bo
ja mam jeszcze coś do zrobienia. Za ile będziecie?
-
Powinniśmy się uwinąć w godzinę. Dam ci znać jak będziemy dojeżdżać. Dobra,
powodzenia mistrzu – powiedział Patryk, po czym wsiadł do samochodu i odjechał.
Domek
przed który stałem, należał do mojego dobrego znajomego. Zgodził się udostępnić
mi go na jeden dzień. Nie miał jednak wielkiego wyboru, trzysta złotych
piechotą nie chodzi. Wszedłem do środka. Wino, świece, płyty z nastrojową
muzyką i coś na ząb. Nic specjalnie wykwintnego, ale pobudzającego apetyt na „deser”.
Ludzie zwykli nazywać to afrodyzjakami. Przygotowanie wszystkiego, zajęło mi
trochę więcej czasu niż się spodziewałem, ale zdążyłem na czas.
Ding Dong
Dzwonek do drzwi odezwał się w momencie, kiedy zapalałem
ostatnią świeczkę. Wyciągnąłem telefon z kieszeni. Właśnie dojeżdżamy. Powodzenia. Wiadomość od Patryka przyszła kilka
minut temu. Byłem tak pochłonięty przygotowaniami, że nie zwróciłem na
to najmniejszej uwagi. Podszedłem do drzwi a serce biło mi jak oszalałe.
- Dzień
dobry… Co ty tutaj robisz!? – Justyna stała na progu i patrzyła na mnie
zdziwiona.
- Cześć,
może wejdziesz do środka? Czekałem na ciebie – zamykając drzwi zerknąłem na
zewnątrz i zobaczyłem samochód Patryka stojący nieopodal. Przynajmniej nie
będzie miał daleko.
- Czego
się napijesz? Kawy, herbaty? Może wino? – zapytałem starając się jednocześnie
zapanować nad stresem.
-
Chętnie, ale najpierw powiedz mi co tutaj jest grane. – zapytała Justyna – od dawna
to planowałeś?
- Od
pierwszego dnia w pracy, jeśli mam być dokładny. Usiądziesz czy będziesz tak
stała?
Dwa, może
trzy kieliszki wina później, siedzieliśmy przy stole śmiejąc się i rozmawiając
tak jak byśmy znali się od lat. Stres ulotnił się po pierwszych minutach.
Poruszyliśmy milion tematów. Atmosfera stawała się gorętsza z minuty na minutę.
Justyna wstała od stolika i poszła na piętro „przypudrować nosek”. Kiedy jej
nieobecność wydała mi się dziwnie długa, poszedłem sprawdzić czy wszystko gra.
- Już
myślałam, że nie przyjdziesz. – Justyna stała w drzwiach od sypialni.
- Miałem
zamiar cię tutaj zostawić i iść podpisać jakąś umowę, ale zapomniałem
długopisu.
- Chodź, dam ci swój - powiedziała i weszła do pokoju.
bardzo podoba mi się Twoja chęć pisania, kiedyś też miałem taki zapał, ale jedna książka sprzedana za grosze...druga z powodów "nieodpowiednich treści" nie dostała się wgl. do publikacji - i mi się odechciało. A tu proszę ;)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, ze na ten blog trafiłem.
Pozdrawiam
plichtowoz.blogspot.com